Od rana mówiłam Zezi, że pójdziemy dziś na spacer.
Obiecałam jej. Myślałam, że jej się ten pomysł podoba.
Uśmiechnęła się słysząc „dwór”. Może miała coś innego na myśli, bo jej dalsze poczynania
dzisiejszego dnia wskazywały raczej na brak ochoty na jakąkolwiek inną rozrywkę
niżeli płacz przez pół dnia. Miałam w sobie odrobinę cierpliwości
i dużą dozę zrozumienia. Zaczęłam wymyślać z jakiego powodu, mój
Bąbelek, który w tej chwili był raczej Malutkim
Upierdliwcem, tak dużo płacze.
-Głodna? To masz. Zjedz sobie, Rybko.
Zjadła. Dalej płacz.
-Spragniona? To masz. Wypij sobie, RYBECZKO.
Nie wypiła. Nie wypiła to znaczy, że nie chciała pić. To
chyba logiczne, prawda?
Tylko, że zaczynałam się trochę martwić. Zezka płacze rzadko. Właściwie
zawsze wiadomo dlaczego i nigdy nie jest to mokra pielucha.
Może być głodna. Najczęściej jest głodna. Ona właściwie
zawsze jest głodna. Chodzi po pokoju z minką „coś bym przegryzła”.
Nie próbuj przy niej jeść sama. To nie przejdzie. Dwie
sekundy, Mały Głodomorek jest obok i bacznie obserwuje co mogłaby Ci podkraść.
Nawet jeśli nie może, to i tak to zrobi. To moja wina. Od zawsze jej powtarzam,
że chcieć to móc. No to chaps: pomidorek, chaps: gorąca
herbatka... Nie pytajcie.
Spragniona? Chyba wrażeń. Oszczędzę Wam opowieści
o tym, co potrafi zrobić Zuzka. Nie chcę, żebyście żyli w strachu, że
Wasze dzieci, bądź dzieci, których jeszcze nie macie, albo dzieci o których nie
wiecie, robią takie rzeczy. Uspokoję tylko zaniepokojonych, że dziecko
może sobie w życiu nabić naprawdę dużo guzów. Będzie żyło dalej. Ba,
będzie dalej się przewracać. Dziecko jako model człowieka, nie ma opcji
uczenia się na błędach. Taki defekt fabryczny. Czasem mam wrażenie, że też go
mam.
Nie no, czasami chce jej się pić.
Albo chce spać. I niestety, jak to dziecko, zamiast iść spać, jak
chce spać, jak to robię ja, moja matka i ojciec, dziadek i ciotka...to
ona płacze. Dlaczego miałaby iść spać, kiedy chce spać?
Toż to nielogiczne.
Ewentualnie... dzieje się tragedia. Kolki, ząbkowanie,
wzdęcia, przytrzaśnięte paluszki, albo mama zniknęła za drzwiami
toalety. Tam jest chyba jakaś czarna dziura, skoro córka nie pozwala
mi tak wchodzić.
Będąc bardzo blisko niej, po podaniu jej napoju, jedzenia,
próbie uśpienia i sprawdzeniu, że wszystko jest w porządku,
mianowicie: zęby na miejsce, nowych na widoku brak, w pobliżu nie ma
otwartej szuflady, a paluszki nie są sine... zaczęłam wiedzieć co się
dzieje. Zuza manipuluje. Tylko po co? Zwykle to robi jak jestem
daleko, czyli jakieś pół metra od niej, żebym podeszła i sprawdziła,
czy wszystko gra, żebym się zlitowała, wzięła na ręce i zaczęła udawać, że potrafimy
tańczyć. Duet niezastąpiony. Ona mi nuci do ucha, ja jej nie depczę
po palcach. No nic. Jest 13.35. Miałyśmy wyjść na spacer po
obiedzie. Obiad miał być o 14. Przed obiadem miała być drzemka. Jak wiadomo – z
dzieckiem nic nie można zaplanować. Nawet wakacji, bo najpewniej
w terminie Twojego urlopu będzie chore. No dobra mała. Dam Ci obiad
teraz. Myk do kuchni, wielkie podziękowanie dla mojej wspaniałomyślności,
że nie zjadłam dzień wcześniej wszystkich bitek, które rozpływały się w
ustach i błagały mnie o to, aby zakończyły swój żywot w moich ustach właśnie
13. Listopada.
- Kasza jest, mięsko jest... sosik, marchewka... Okeeeeej.
Zuzia. Będziemy jeść.
No i jemy. Pierwsza
miseczka kaszy.
-Brawo, Mała! Cieszy mnie Twój apetyt. Teraz mama coś zje, okeeeej?
Moje niedoczekanie...
Druga miseczka kaszy....
Skonsumowana. Widzę, że na jej twarzy pozostał lekki niesmak. Chciałabym
jeszcze... Nie wiem co. Może coś przegryźć...
-Zuziu, zjadłaś dwie miseczki kaszy. To dużo, wiesz? – powiedziałam odkładając
ją na chwilę do łóżeczka.
Usiadła, opuściła głowę w dół, jakby zrozumiała, że niestety, trzeciej
dokładki nie będzie.
Matka poszła do kuchni odgrzać sobie obiad. Kroję jakąś sałatę, słyszę delikatne
kwilenie. I nagle... ciszej... i... ciszej. Cicho. Śpi.
Obudziła się o 17...
Umów się z kobietą na spacer.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli podoba Ci się nasza przestrzeń, zostaw tu coś od siebie.