Z tym chrztem to były przeboje. Nie raz, nie dwa, podchodziliśmy do tematu. Zawsze coś. Zwykle to samo. Szpital. O Panie, ileż my z tą służbą zdrowia (nie)przyjemności. Pamiętam pierwszą kłodę, którą nam rzucono w trakcie operacji "chrzest". Wirus okropny, święta w szpitalu i pożegnanie się z białą sukienką Zu. w środku zimy. Jedna z mam, mama super dzielnej pacjentki, ze zdziwieniem słuchała, jak mówiłam, że chciałam wtedy ochrzcić Zuzię. Ba! Wtedy to i tak było dla mnie za późno. Ona czekała kilka miesięcy - nie bez powodu oczywiście. Powód całkiem spory - dziecko na chrzest trzeba ładnie ubrać. Sąsiad patrzy, sąsiadka, wujek i ciotka, kuzynka musi zazdrościć, a mama musi zrzucić kilka kg, żeby wszyscy powiedzieli "Kochana, w ogóle nie widać, że urodziłaś".
No nic. Nam też nie było dane, żeby Zuziaczka ochrzcić w miarę prędko. Nie dla sukienki. Dla zdrowia poczekałyśmy. Chociaż.. jeśli nawet dla sukienki. Warto było.