home o nas Dziecko Mama Moda Lifestyle Lovestyle Zuza mówi Współpraca

sobota, 14 czerwca 2014

Nie wstydź się wołać o pomoc


Tekst powstał pod wpływem emocji, które obudziły się we mnie, po przeczytaniu tego artykułu: http://szybki.fakt.pl/wydarzenia/matka-katowala-dziecko-przez-2-miesiace-bite-dziecko-z-jeleniej-gory,artykuly,468022.html

Nie lubię czytać wiadomości. Czytam jak ktoś mi podeśle. Żyje się wtedy lepiej, łatwiej. Wydaje się, że świat jest dobry, bardziej bezpieczny.

Niestety, jak już jakiś "super link" podeślą mi znajomi, to jest to coś takiego... Siedzę wtedy jakieś 20 minut, patrzę w głupie literki i nie wierzę... Wiem, że zaraz znajdą się super wymówki dla matki - jakieś baby blues, depresja po porodowa etc. Znam to doskonale...

Rodząc dziecko 2 miesiące przed czasem, które musiało być reanimowane na sali porodowej, prosząc Boga chociaż o najmniejszy dźwięk, nie mogłam znaleźć w sobie jakichkolwiek pozytywnych emocji. Wyobraź sobie: leżysz na sali - 3 matki, 2 dzieci. Słuchasz płaczu innych bobasów, a sam/a wiesz, że 2 piętra wyżej, twoje dziecko walczy o życie. Miałam duży problem ze sobą. Długo. Rozumiem, albo staram się zrozumieć, jak bardzo bezsilna musiała być ta kobieta.
Pamiętam, 12h po porodzie przyszedł do mnie ordynator oddziału. Siedziałam na łóżku (po cc), krzyczałam, że chcę do dziecka. Przecież nie mogą mnie tak trzymać. Sala o powierzchni 15m2 wydawała mi się klatką.

-Jak się pani czuje?
-Fizycznie dobrze. Rewelacja. Mogę skakać. Na pewno, mogę skakać! Jeśli pan doktor pozwoli, to ja zaraz pójdę do Zuzi.
-Miała pani ciężki poród...
-Dam radę! Pan doktor nie może mi zakazać, prawda?
-Nie mogę, proszę spróbować wstać...
Mimo pomocy, zaraz po wstaniu z łóżka upadłam na ziemię.

-A psychicznie?
-Pokiereszowana...

Położne, znajomi, nawet raz pan ordynator, zawozili mnie do Zuzi na wózku inwalidzkim. Przychodziła do mnie pani psycholog, chodziła ze mną do Zuzi, starała się pomóc mi poukładać, wszystko co w moim odczuciu, zaczęło się walić. 

Nikt nie potrafił mi powiedzieć, że będzie dobrze. To ja sobie jak mantrę powtarzałam „jesteś silna Zuziu, wygrasz”. Słysząc od lekarza, że to moja wina, że nie udało się powstrzymać przedwczesnego porodu, zgięłam się w pół. Nie byłam w stanie z nikim rozmawiać. Ani chwili nie myślałam, że może ona nie ma racji. Nie myślałam o tym, że to bzdura, że ja chciałam dla swojego dziecka jak najlepiej. Nie myślałam, że gdybym mogła oddałabym swoje życie, za jej lepszy start... Pomyślałam, że ma rację, że jestem beznadziejną matką – naraziłam na zagrożenie własną córkę, na stres jej tatę, całą naszą rodzinę. 

A co jeśli nie przeżyje?

Po 7. dniach wypisano mnie do domu. Ze szpitala znajomi wyprowadzali mnie siłą. Nie mogła wyjść. Nie chciałam jej zostawiać. Nie chciałam wracać do domu, patrzeć na łóżeczko, komodę pełną wypranych i wyprasowanych ubranek, na zabawki, książeczki... Zapewniono mi świetne warunki powrotu do zdrowia. Miałam pod ręką wszystko, ale czułam, że nie mam nic. Wtedy pierwszy raz, w środku nocy obudziłam się ze strasznym bólem w klatce piersiowej. Wsiadłam do taksówki, z ciężkim oddechem i poprosiłam o kurs do szpitala.

-Ten przy 28 czerwca jest najbliżej, da pani radę?
-Nie. Jedziemy na polną, tam leży moja córka.
-Pani ciężko oddycha...
-No właśnie... Dlatego jedziemy tam.

Ból zawsze mijał, kiedy byłam obok niej.


Mimo olbrzymiej bezsilności, która czułam wiele razy nie bałam się wołać o pomoc. Nie wstydziłam się przyznać, że nie czuję radości macierzyństwa, jeśli moje dziecko jest tak daleko ode mnie. Dochodzi do kolejnych tragedii: ludzie przepracowani, z depresją, baby blues, codziennymi problemami. Wszystko rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego nie prosili o pomoc? Uratowałoby to ich i dzieci...

pierwsze wspólne dni w domu

16 komentarzy:

  1. ehh moje dziecko urodziło się oczasie...przez cc,z zapaleniem pluc...dwa tygodnie na oiomie. Wiem,ze tego nie porownać nie da,ale strach o jego zycie byl ogromny. Ja tez mialam ciezka cc,zapasc w trakcie,pelna narkoza.Tylko,ze moj synek lezal w innym szpitalu...Trafilam na wyrozumialego lekarza ktory wiedzac,ze chce byc przy dziecku wypisal mnie po 2 dniach ,z zaleceniem badania krwi co 2 dni i torba lekow i widmem powrotu do szpitala gdy tylko moja temp skoczy o pol stopnia. Masz racje...najgorszy jest powrot do domu...do pokoiku gotowego na przyjecie dziecka...pustego. Bożę jak my z mezem płakaliśmy co wieczór,ba co chwila.Ale udało się,nasz synek wyzdrowiał,ale tego strachu sie nie zapomina...Jestes bardzo dzielna :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Da się porównać. Strach o dziecko zawsze boli. Dziękuje Kochana za Twój komentarz :*

      Usuń
  2. Czytam i wyję jak bóbr. Ja nie jestem w stanie zrozumieć katowania dziecka, sama mam czasem gorsze dni ale przecież nigdy bym nie pobiła niemowlęcia. Może Ty lepiej to rozumiesz i bogu dzieki że sa takie osoby jak ty które tej pomocy nie wstydzą sie przyjąć. Oby ten post dotarł do wielu ciężarnych !!!!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja płakałam pisząc. Dziękuję za słowa uznania.

      Usuń
  3. normalnie aż się popłakałam czytając to...mam nadzieję że twoje dzidzi jest zdrowe i nic mu już nie jest...
    Też czytałam o tej matce na chwilę wcześniej zanim weszłam na twojego bloga i nie rozumiem ja ona mogła tak traktować swoje dziecko...Jeżeli go nie chciała to mogła go oddać ( są okienka życia u zakonnic gdzie nikt się nie pyta czemu oddaje się dziecko i można zrobić to anonimowo bez zadnych konsekwencji i przy tym wiedząc że tym dzieckiem zaraz się ktoś zaopiekuje) albo mogła zrzec się do niego praw w szpitalu a nie katować potem dziecko...Podejrzewam ze została sam z dzieckiem bo z tego co czytałam to ojciec dziecka miał tam jakiś nieodsiedziany wyrok więc musiało być z niego niezłe ziółko i nie dawała sobie rady z opieką( małe dziecko jest bardzo wymagające a ona miała tylko 19 lat a wiadomo jak w tych czasach takie młode osoby często mają poukładane w głowie) Bardzo szkoda mi tego dziecka które jeśli przeżyje to pewnie będzie kaleką dzięki po*ieprzonej mamusi...Ta dziewczyna chyba nie miała serca ze biła taką kruszynę, nawet sobie nie chcę wyobrażać jak to wyglądało bo aż serce mnie boli...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zu choruje na epilepsję, ale JEST. To jest najcenniejsze!

      Usuń
  4. Miałam cc.....nawet dwa.
    Igor po urodzeniu w pierwszej dobie zaczął siniec....w szpitalu w którym byłam nie mieli specjalistycznego sprzętu..czytaj Oiomu.Zabrali go do innego szpitala..... nie mówili co się dzieje ...mi nie mówili bo maż wiedział ...podejrzewali niewydolności i wadę serca....na następny dzień zażądałam,ze maja mnie przetransportować do szpitala w którym jest synek..Nie zapomnę do końca zycia widoku jaki zastałam...pełno rurek monitorów ,podłączona masa kabli przypiętych do małego ciałka..........wtedy moje serce i mój umysł rozpadł siebna milion kawałków.....na szczęście po dwoch tygodniach wszystko dobrze sie skończyło i okazało sie zwykłym niedopasowaniem do zycia na zewnątrz po cc.Teraz biega taki łobuz...miewam gorsze dni i cierpliwość moja wystawiona na ciężką próbę....ale nigdy ,przenigdy nie skrzywdziłabym własnego dziecka.!! I nie pojmuje tego jak tak można.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaje mi się, że wiem co czułaś, że znam ten olbrzymi strach o to, że możesz wszystko stracić...

      Usuń
  5. Zdjęcie - dziecka nie widać, mamę widać w połowie, jakieś chusteczki, które bym usunęła pozując to fotki, ale wiesz co? To najpiękniejsze zdjecie jakie widziałam, takie prawdziwe. Prześliczne!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To zdjęcie nie było pozowane :) pewnie dlatego jest takie piękne :) dziękujemy :)

      Usuń
  6. Hej, jestem tu od nie dawna ;) ale nie mogę się jeszcze "połapać" , mam kilka pytan ;)
    Co się stało z tatem Zuzi? że nie jest z Wam? i co było przyczyną przedwczesnego porodu?
    pozdrawiam i czekam na odp! :*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Przyczyną przedwczesnego porodu była infekcja. A z tatą Zuzi nic się nie stało :)

      Usuń
  7. Łapeczka Zuzi na Twoim policzku...
    O matko <3

    OdpowiedzUsuń
  8. Moje dwie idolki , piękne! a zdjęcie ....można się rozpłynąć <3 Ile ja zawsze łez wyleję czytając.. :)

    OdpowiedzUsuń
  9. I znowu smutny post. Tego co ja przeżywałam nie da się porównać z Twoimi i powyższymi sytuacjami, ale mimo wszystko też miałam zrujnowaną psychikę. Alan urodził się zdrowiutki 10/10. Każdego dnia słabł, bo ja nie potrafiłam go nakarmić. Podawałam cyca, ale nic nie schodziło. Dzisiaj sobie to tłumaczę tak, ze nie wyszło, trudno, ale wtedy położna i ordynator pediatrii powtarzała w kółko jaka jestem beznadziejna i nieporadna. Mam złą technikę przystawiania dziecka do piersi. Alanek musiał dostawać kroplówkę do główki na rozrzedzenie krwi, bo przecież przez moją nieporadność i głodzenie dziecka gęstniała... Eh...
    Zdjęcie wspaniałe, bardzo mi się podoba sposób w jaki piszesz.
    Buziaki

    OdpowiedzUsuń

Jeśli podoba Ci się nasza przestrzeń, zostaw tu coś od siebie.

AddThis