home o nas Dziecko Mama Moda Lifestyle Lovestyle Zuza mówi Współpraca

czwartek, 11 grudnia 2014

Plecak



Kupiłam go ponad rok temu, na koniec sierpnia. Zuzia zaczynała swoją podróż ze żłobkiem. Mały, różowy, bardzo dziewczęcy. Mimo że Maluda jeszcze nie miała mocy noszenia plecaczka (dzieci nabywają ją w momencie, gdy zaczynają ładnie chodzić), codziennie wymyślałam, co mogę jej do niego zapakować.


Pamiętam malutkie rączki, pakujące plecaczek. Mały miś Franek, świeżo upieczone ciastka i chusteczki, na otarcie maminych łez, kiedy Zulanda będzie przekraczać próg żłobka. Łez nie było, nie było nawet smutku. Dziwne poczucie, że może jestem złą mamą, bo odczuwam niesamowitą radość, że moje dziecko poczyniło kolejny krok do przodu. Pierwszy krok beze mnie...

Najgorszy był powrót do pustego (czystego!) domu. Całe dnie, zapełniały mi myśli o niej. Zamiast pracować, zastanawiałam się, co mogę zapakować do małego plecaczka. Co zrobić, żeby chwytając w swoją malutką dłoń wiedziała, żeby czuła, że jest ktoś, kto myśli o niej w każdej sekundzie. Były obrazki, książeczki, smakołyki, misie...a później choroba. 

W tym roku odkurzyłam plecak. Ze łzami w oczach pakowałam do niego lek przerywający napad. Łez było kilka, góra kilkanaście, ale pomogły. Oczyściły, pozwoliły zebrać myśli. (Mam ograniczenie na łzy. Kiedy chcę sobie popłakać bez powodu – kilka łez, góra kilkanaście!, kiedy płaczę za kimś, po kimś (nie ukrywajmy, często te osoby to brak powodu) , to długość płaczu mierzę w butelkach alkoholu – im lepszy człowiek, tym lepszy alkohol (facet : jedno piwo, góra wino!) . Ograniczenia pozwalają mi zachować odpowiednią ilość łez na sytuacje kryzysowe – np. pogorszenia u Zulanki. ) Szybki policzek w twarz, komenda „ogarnij się!” i powrót do działania. Bez trudu znalazłam miejsce na ulubione ciastko, misia i chusteczki. Z czasem miejsca było co raz mniej. Doszła tuba do inhalacji, sterydy, glukometr... I moje przerażenie. Nie ma już ciastka. Franek zostaje w domu, chusteczki w maminej kieszeni. 

Od dwóch miesięcy, kiedy wracamy do domu, plecak rzucam gdzieś, gdzie nie będę go widzieć. Jak najbardziej znienawidzony przedmiot, jak najbardziej irytującą zabawkę. Wyrzucam, zamykam drzwi, otrzepuję ręce i cieszę się wewnętrzną harmonią. Każdego wieczoru, kiedy siedzimy razem, jej słodki śmiech zagłusza dudniące serducho. Małe rączki nie pozwalają nie myśleć o tym, dlaczego akurat tak mały człowiek, musi nosić ze sobą taki bagaż doświadczeń.



Może nie o tym marzyłam. Może nie wygląda to jak perfekcyjny obraz dzieciństwa, ale jestem przekonana, że właśnie ten bagaż, pozwala nam doceniać każdą dobrą sekundę. Zauważać gesty, których normalnie nigdy byśmy nie zobaczyły. Usłyszeć słowa, które zwykle giną w gwarze ulicy. Poczuć ciepło, które mogłoby być mało istotne.  

5 komentarzy:

  1. Ach dziewczyny, wiem, że nie tak powinno być! Nie powinnaś takich rzeczy pakować do plecaczka Zuzi. Dużo siły dla Was kobietki kochane!

    OdpowiedzUsuń
  2. Popłakałam się, strasznie Ci współczuję :(

    OdpowiedzUsuń
  3. strasznie smutne:( nie dajcie się dziewczyny!

    OdpowiedzUsuń
  4. Zgadzam się nie powinno być takich plecaczków... :(

    OdpowiedzUsuń
  5. naprawdę smutno mi się zrobiło, gdy to przeczytałam:( jestem z Wami

    OdpowiedzUsuń

Jeśli podoba Ci się nasza przestrzeń, zostaw tu coś od siebie.

AddThis