home o nas Dziecko Mama Moda Lifestyle Lovestyle Zuza mówi Współpraca

piątek, 22 marca 2013

Miłość


Rok temu, no rok temu minus kilka dni, usłyszałam brzydkie medyczne stwierdzenie, które moje serce bardzo szybko przetłumaczyło jak należy "będzie Pani miała dzidziusia." W brzuchu siedziała Mała fasoleczka. Trochę złośliwa, nie powiem, że nie. Najgorsze poranki na świecie, niestety. Zakupy w sklepie były prawie tak męczące jak jakiś maraton. W sumie, to nie wiem, jak bardzo męczą maratony, ale podejrzewam, że podobnie. ... i najpiękniejsze wieczory. Ciężko to sobie wyobrazić, dopóki tego nie poczujesz. Najbliższa bliskość. Największa miłość. I strach. Jedyny moment w życiu, kiedy cieszyłam się z każdego dodatkowego centymetra w talii. Ba, piłam puszkę coca coli i udawałam, że ten brzuszek rośnie. Komentarze "nie masz brzucha" brzmiały jak najgorsza obelga. 

Rozmowy zaczynały mieć coraz większy sens, coraz bardziej się rozumiałyśmy, pierwszy kopniak to była tylko zapowiedź rozrywki jaką będzie mi zapewniać każdego wieczoru. Może to banalne, ale czułam, że mam dwa serca. O jedno, chciałam dbać mocniej. Biło tylko dla mnie. Cieszyło się, kiedy głaskałam stópki, które pukały w pępek chcąc dać mi znak, że ma ochotę na rozmowę. Czułam, że to kobieta. Moja najlepsza przyjaciółka. Gdybym była w stanie, całowałabym ten brzuszek, ale rozmowy wynagradzały nam wszystko. Potem przyszedł strach... Jak wiadomo, Zuzia urodziła się odrobinę za wcześnie. Osiem tygodni. Czekałam na to, aż zapłacze. Słodkie kwilenie z małych usteczek było i już na zawsze będzie dla mnie najpiękniejszą melodią. Kolejne medyczne bełkoty, że wcześniak, że respirator, że potrzebuje pomocy w oddychaniu, nie słuchałam. Nie chciałam tego słyszeć. Chciałam zapamiętać jaka jest piękna. Powiedziałam, że jest bardzo dzielna, że ją bardzo kocham... i tak bardzo żałowałam, że nie mogę jej nawet przytulić. Najpiękniejszy moment życia, był dla mnie zarazem najcięższym. Czekanie. Nie może Pani iść, nie da Pani rady. Rzeczywiście nie dałam. Podobno brak informacji, to dobre informacje. Po 15h zobaczyłam ją. Malutka wśród innych maleńkich dzieci. Miliony kabelków, strzykawek i kolejne medyczne bełkoty. Poprosiłam o prostą informację, chciałam wiedzieć, że wszystko jest dobrze. Dowiedziałam się, że jest średnio. Każdą minutę chciałam spędzić z córką. Nie starczało sił, lekarze krzyczeli, że jestem przecież po operacji, muszę też dbać o siebie. Ona była częścią mnie. Jedyną formę dbania o siebie jaką wtedy uznawałam za słuszną, było dbanie o nią. Głaskałam, tuliłam, mówiłam, płakałam... Już w 4. dniu, poddano Zuzię próbie. Próbie samo dzielnego oddychania. Oczywiście, podkreślano, że to tylko próba, że nie powinnam się jeszcze cieszyć, że raczej jeszcze nie da rady. Nie znali jej dobrze. To dzielna Babeczka. Dała radę. Pozwolili mi ją przytulić. Pierwszy raz. Czułam, że jest dobrze. Wiedziałam, że właśnie w takiej konfiguracji - blisko siebie, możemy zdziałać więcej. Wypisano mnie ze szpitala. Zulka została. Nie zrozumie, kto tego nie przeżył. Słyszałam "nie płacz, przecież jeszcze 2 miesiące i tak by jej nie było obok Ciebie". Nie słuchałam. Nie rozumieli. Byłaby. Byłaby cały czas ze mną. Pod sercem. Wróciłam do domu, gdzie wszystko czekało na nas... Nic nie czekało na mnie. Teraz już nie było nas, byłyśmy my. Wstawałam rano, jechałam do szpitala, wracałam późnym wieczorem. Zdarzało mi się w nocy do niej pojechać, żeby tylko móc powiedzieć, jak bardzo ją kocham. "Niech Pani jedzie do domu, odpocząć. Jest tu Pani od 7. rano, jest 23., zajmiemy się nią." Zaczęłam się zastanawiać, kto kogo bardziej potrzebuje, ja jej, czy ona mnie? Medyczny bełkot po raz kolejny. Chore serduszko. Taka jakaś wcześniacza dolegliwość. "Podamy leki, ale przewód jest mocno niedomknięty, najprawdopodobniej będzie trzeba operować, jutro konsultacja kardiologiczna." Pamiętam, że pytałam tylko, czy to zagraża jej życiu. Wiedziałam, że ze wszystkim sobie poradzimy. Wiedziałam, że nie poradzę sobie bez niej. Cud. Z dnia na dzień, przewód prawie całkowicie się domknął. Sprawdzano kilka razy, nie wierzyli. Ja wierzyłam. Mówiłam, że to jeszcze nie jest granica jej możliwości. Po 4 tygodniach miałyśmy wrócić do domu. Ojej, jaka to była radość. Jaki to był strach... Wiem, że nie robiłam nic poprawnie. Bardzo nieksiążkowa mama. Wiem, że dla Niej, robiłam to najlepiej. Będę robić to dalej.

Chciałabym podziękować mojej Księżniczce, że pokazała mi jak ogromna jest siła miłości. Za to, że pokazała mi, że nigdy nie warto się poddawać. Ona jest dla mnie cudownym autorytetem. Wzorem do naśladowania. Chcę być takim samym wzorem dla niej.



wszystko poza opaską - SH

opaska - SOXO


mama.

3 komentarze:

  1. Mamy wcześniaków są zazwyczaj dzielne a ich dzieci to dzielniacy nad dzielniakami. Wiem coś o tym...pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. miłość to naprawdę siła, :)

    OdpowiedzUsuń
  3. też urodziłam w 32 tygodniu na tą chwile kruszynka ma 6 tygodni, mialam tyle dobrego że gdy wypisali mnei ze szpitala to na oddziale pediatrycznym znalazło się dla mnie miejsce w hoteliku dla mam inaczej nie wiem co miałabym zrobić bo pieniążków brakowało a dom ponad 100 km od szpitala, malutka sama oddychała a mimo to ja mialam możliwość pierwszy raz ją przytulić dopiero gdy wyciągnęli ją z inkubatora.. po 2,5 tygodnia, po 3,5 wróciłyśmy do domu czekają nas tylko wizyty kontrolne ale mam nadzieje ze będzie wszystko dobrze

    OdpowiedzUsuń

Jeśli podoba Ci się nasza przestrzeń, zostaw tu coś od siebie.

AddThis