Mało mnie tu. Mało mnie
gdziekolwiek.
Nowy projekt (Wcześniak na pokładzie) pochłonął
nas bez reszty. Codziennie z dziewczynami wymieniamy się nowymi
pomysłami, rozmawiamy z mamami, które dziękują, że trafiły na
nas.
Wstaję rano, włączam przygotowany
wcześniej ekspres. W duchu, narzekam na wszystko : na pogodę,
niewyprasowaną koszulę i na to, że za jakieś 30 minut powinnam
być na przystanku. Szczypię się. Znowu krzyczę na siebie. Hola,
hola. Codziennie powtarzasz ludziom, żeby cieszyli się z każdej
chwili, jaką mają, żeby doceniali małe rzeczy. Uczysz ich cieszyć
się z drobiazgów, bo tylko wtedy będą mogli doceniać rzeczy
naprawdę wielkie. Nalewam kawę do kubka. Staję przy oknie, uczę
siebie tego, o czym rozmawiam z innymi. Na drzewach piękna
jarzębina, idealna na korale i na bukiet do przedpokoju. Na łóżku
leży mój mały cud, dla którego 7.00 to środek nocy. Dopijam
kawę, włączam ulubioną stację radiową i staram się wyszykować
w 10 minut. Nigdy mi się nie udaje. Tym razem też tak jest.. ale
ćwiczenie czyni mistrza. Następnym razem mi się uda, na pewno.
Delikatnymi łaskotkami próbuję
obudzić Złotowłosą. Turla się z jednego boku na drugi,
uśmiechając się przez sen. Mam za miękkie serducho. Niech śpi,
ubiorę ją przez sen. Podśpiewuję radiowe przeboje, szukając
dwóch jednakowych skarpetek. To niemożliwe... dlatego zawsze chodzę
w dwóch różnych. Chwytam kartkę z listą 'to do'. Znowu pusta.
Nie zaplanowałam niczego. Znowu. To „nic” zajmuje mi ostatnio
bardzo dużo czasu. Chcąc dać sobie szczątkowe poczucie
zorganizowania, na listę wpisują jedno zadanie – 'upiec tort
czekoladowy'. Bez okazji. Musi być okazja?
Autobus odjechał minutę temu.
Pospieszam siebie i Zuzę, licząc, że jakoś uda mi się zagiąć
czasoprzestrzeń i dobiegnę na czas na przystanek. Jeszcze tylko
pogoń za urwisem ze strzykawką w ręce i możemy iść.
Zajęcia,
żłobek, oczekiwanie na wieczór.
Nigdy nie myślałam, że mogę spędzać
wieczory tak, jak robię to teraz. Nigdy nie pomyślałam, że mogę
być wtedy tak szczęśliwa jak nigdy dotąd. Leżeć, czytać
książki, głaskać małą, ciepłą główkę... Kolacja nigdy nie
smakowała tak dobrze. Przyjemność wspólnego posiłku, dzielenia
się ulubionymi smakołykami, radość poznawania przez Zu nowych
smaków, to wszystko wypełnia całą domową przestrzeń. Te chwile
mają zapach wspólnie upieczonego ciasta. I jeśli jutra miałoby
nie być, właśnie tak spędziłabym dzień. Piekąc z nią ulubione
ciasto, brudząc nosy gorzkim kakao... Razem.
Ta notka wcale nie jest o niczym!
OdpowiedzUsuńTeż mam taką Małą Przyjaciółkę, czasami aż nie wierzę i nie mogę zasnąć, bo cały czas patrzę na nią i nie mogę się nacieszyć. Ślicznie to napisałaś. Umiesz pisać kochana o uczuciach, które ciężko opisać...
OdpowiedzUsuń