Kupiłam go ponad rok temu, na koniec
sierpnia. Zuzia zaczynała swoją podróż ze żłobkiem. Mały,
różowy, bardzo dziewczęcy. Mimo że Maluda jeszcze nie miała mocy
noszenia plecaczka (dzieci nabywają ją w momencie, gdy zaczynają
ładnie chodzić), codziennie wymyślałam, co mogę jej do niego
zapakować.
Pamiętam malutkie rączki, pakujące
plecaczek. Mały miś Franek, świeżo upieczone ciastka i
chusteczki, na otarcie maminych łez, kiedy Zulanda będzie
przekraczać próg żłobka. Łez nie było, nie było nawet smutku.
Dziwne poczucie, że może jestem złą mamą, bo odczuwam
niesamowitą radość, że moje dziecko poczyniło kolejny krok do
przodu. Pierwszy krok beze mnie...
Najgorszy był powrót do pustego
(czystego!) domu. Całe dnie, zapełniały mi myśli o niej. Zamiast
pracować, zastanawiałam się, co mogę zapakować do małego
plecaczka. Co zrobić, żeby chwytając w swoją malutką dłoń
wiedziała, żeby czuła, że jest ktoś, kto myśli o niej w każdej
sekundzie. Były obrazki, książeczki, smakołyki, misie...a później
choroba.
W tym roku odkurzyłam plecak. Ze łzami w oczach
pakowałam do niego lek przerywający napad. Łez było kilka, góra
kilkanaście, ale pomogły. Oczyściły, pozwoliły zebrać myśli.
(Mam ograniczenie na łzy. Kiedy chcę sobie popłakać bez powodu –
kilka łez, góra kilkanaście!, kiedy płaczę za kimś, po kimś
(nie ukrywajmy, często te osoby to brak powodu) , to długość
płaczu mierzę w butelkach alkoholu – im lepszy człowiek, tym
lepszy alkohol (facet : jedno piwo, góra wino!) . Ograniczenia
pozwalają mi zachować odpowiednią ilość łez na sytuacje
kryzysowe – np. pogorszenia u Zulanki. ) Szybki policzek w twarz,
komenda „ogarnij się!” i powrót do działania. Bez trudu
znalazłam miejsce na ulubione ciastko, misia i chusteczki. Z czasem
miejsca było co raz mniej. Doszła tuba do inhalacji, sterydy,
glukometr... I moje przerażenie. Nie ma już ciastka. Franek zostaje
w domu, chusteczki w maminej kieszeni.
Od dwóch miesięcy,
kiedy wracamy do domu, plecak rzucam gdzieś, gdzie nie będę go
widzieć. Jak najbardziej znienawidzony przedmiot, jak najbardziej
irytującą zabawkę. Wyrzucam, zamykam drzwi, otrzepuję ręce i
cieszę się wewnętrzną harmonią. Każdego wieczoru, kiedy
siedzimy razem, jej słodki śmiech zagłusza dudniące serducho.
Małe rączki nie pozwalają nie myśleć o tym, dlaczego akurat tak
mały człowiek, musi nosić ze sobą taki bagaż doświadczeń.
Może nie o tym marzyłam. Może nie
wygląda to jak perfekcyjny obraz dzieciństwa, ale jestem
przekonana, że właśnie ten bagaż, pozwala nam doceniać każdą
dobrą sekundę. Zauważać gesty, których normalnie nigdy byśmy
nie zobaczyły. Usłyszeć słowa, które zwykle giną w gwarze
ulicy. Poczuć ciepło, które mogłoby być mało istotne.
Ach dziewczyny, wiem, że nie tak powinno być! Nie powinnaś takich rzeczy pakować do plecaczka Zuzi. Dużo siły dla Was kobietki kochane!
OdpowiedzUsuńPopłakałam się, strasznie Ci współczuję :(
OdpowiedzUsuństrasznie smutne:( nie dajcie się dziewczyny!
OdpowiedzUsuńZgadzam się nie powinno być takich plecaczków... :(
OdpowiedzUsuńnaprawdę smutno mi się zrobiło, gdy to przeczytałam:( jestem z Wami
OdpowiedzUsuń